Gotowanie i ja...

W dzisiejszym poście zabiorę was do mojej kuchni. Ponieważ nie chce mi się robić wieczorem jedzenia, mojemu mężowi również nic się totalnie nie chce, a dodatkowo pójście do sklepu wydaje się wyprawą za ocean -  trzeba coś wymyślić. Stąd właśnie pomysł na bardzo szybkie danie ode mnie dla Was. Jest to danie z kategorii level one, ponieważ praktycznie nie wymaga żadnych umiejętności kucharskich a raczej sprawnej choćby jednej ręki oraz chwilkę czasu.



Punkt 1.
Pierwsze zatem co musicie zrobić to wyszukać sobie w szafce makaron, wstawić wodę do gotowania i ją posolić. Do gotującej się wody wrzucacie makaron. 

!! Pamiętajcie aby zamieszać gotujący się makaron, aby nie przykleił się do spodu garnka. Jeśli nie macie teflonowego garnka i przegapicie gotowanie się makaronu to nasze bardzo szybkie danie może zamienić się półgodzinne czyszczenie garnka. 

W międzyczasie kiedy gotuje się makaron musicie znaleźć kawałek mięsa. Może być to mięso surowe lub zamrożone (jeśli mięso jest surowe i świeże to przejdźcie od razu do punktu 2). Jeśli macie mięso z zamrażalki i jest jeszcze one twarde jak kamień to wystarczy wziać woreczek wsadzić do środka mięso i dobrze zawiązać. Wrzucamy to mięso do gotującego się makaronu i w zależności od tego co to jest za rodzaj mięsa, trzymamy w gotującej się wodzie póki mięso się nie ugotuję. 

Jeśli zależy wam na czasie wystarczy poczekać aż mięso zmieni kolor. Oznacza to, że z wierzchu jest już gotowe do dalszej obróbki na przykład do usmażenia. Jeśli nie możecie z jakiegoś powodu spożywać smażonego mięsa, to niestety zostaje wam jedynie opcja gotowania. Pamiętajcie jednak że mięso trzeba dłużej trzymać niż makaron. Nie chcemy jeść rozpadających się klusek lub twardego mięsa, także musicie wiedzieć, że indyk i kurczak to mięsa, które dość szybko przechodzą od stanu surowości do gotowości do spożycia, natomiast wieprzowinie a przede wszystkim wołowinie zajmuje to znacznie dłużej.

Z doświadczeniem poznacie się na tym że czas w gotowaniu odgrywa bardzo wielką rolę i niestety często trzeba być przy gotującym się posiłku, gdyż możemy przegapić chwile w której będzie najsmaczniejszy. Z doświadczenia wiem, że chwilowe zajrzenie na Facebooka może skończyć się spalonym makaronem i smrodem na cały blok. Nie jest też dobrym rozwiązaniem włączenie palnika na maksimum, ponieważ granica między przypieczonym a spalonym mięsem jest bardzo cienka. 

!! Pamiętajcie, że przypalone potrawy nawet w małym stopniu w smaku przechodzą całe spalenizną, także pomysł, że "najwyżej odkroję to, gdzie jest czarne" nie skutkuje. Mam to już sprawdzone i niestety jak się coś spali, to zaciskamy zęby i restartujemy cały proces.

Punkt 2. 
O ile się jeszcze nie znudziłyście to w tym punkcie wchodzi magia. Kwestia jest taka, że bierzemy szklaneczkę i wszystkie przyprawy jakie mamy. Wlewamy wrzątku do jednej trzeciej szklanki i wrzucamy jedną kostkę rosołową. Ważne jest, aby dobrać kostkę do rodzaju mięsa, kostkę drobiową do kurczaka lub indyka a kostkę wołową do wołu oraz do mięsa wieprzowego. Po rozpuszczeniu kostki, wrzucamy ulubione przyprawy. Mięso kroimy na małe kawałki oraz wrzucamy na patelnię z drobną ilością oleju. Do całości dorzucamy makaron i zalewamy kostką z przyprawami. Całość dusimy, aż mięso przejdzie smakiem przypraw. Pamiętajcie sprawdzać poziom wody, aby całość się nie przypaliła, bo to oznacza koniec zabawy i zaczynamy od nowa. 

Oczywiście jak pisałam na początku nie jestem specem od gotowania i nie jestem chyba nawet w tym dobra, ale warto jest znać swoje możliwości i wiedzieć jak gotować smacznie i mało skomplikowanie. W dobie programów kulinarnych każdy z nas jest naganiany na gotowanie pięknie, majestatycznie i niestety drogo. Nie każdy jednak ma na to czas i dlatego jestem jedną z tych osób, która wyznaje maksymę "lubisz to gotuj" oraz "nie umiesz gotować to nie szalej". Ja często szalałam, ale to było nierozważne, marnowało mój czas i pozbawiało chęci dalszego przebywania w kuchni. 

Mogę powiedzieć zatem, że z doświadczeniem człowiek nabywa więcej pewności siebie i otwiera się przed nim więcej ścieżek rozwoju. Z czasem każda kucharka może zostać Magdą G o ile ma chęci, dobry smak i dużo praktykuje. Z czasem same będziecie czuły, że coś można ulepszyć i wtedy właśnie w naturalny i niegwałtowny sposób Wasze umiejętności ewoluują. 

Podniebna rzeczywistość pary jeansów: 2 część



Jackie wpatrując się w drzwi od sali gimnastycznej podczas przerwy zastanawiała się, planując pod nosem jak pozbyć się ze swoich myśli Adama. To, co jej chodziło po głowie to jedna myśl. 

- Adam nie mógł być idealny - myślała przegryzając kwaśne jabłko i krzywiąc się to nad jabłkiem, to nad tym niekontrolowanym zauroczeniem.

Przecież to tylko człowiek i musi być coś w nim takiego co zburzy w jej oczach jego zapewne nad wyraz niebiański portret. Musiał mieć nieświeży oddech, kurzajkę na stopie bądź chociaż jakieś znamię w dziwnym miejscu. Póki co jednak, spoglądając na niego widziała człowieka w ciele adonisa, z głosem lektora z romansów oraz spojrzeniem, którego w żaden jej sposób nie mogła słowami w pełni opisać. Czyli jednym słowem, totalnie się w nim zadurzyła. 

- A może okaże się, że ma owłosione plecy! - wrzasnęła, wypluwając radośnie kawałeczki przeżutego jabłka.

Niestety widziało to kilka osób, które od razu podłapały temat do plotek, kogo to poznała Jackie, kto ma owłosione plecy. 

Nagle usłyszała głos za sobą, a był to Adam.

- Owłosione plecy u faceta to chyba nic złego 

Nagle w głowie Jackie pojawiła się myśl - a jednak! Adam to nie ideał, tylko plecowa małpa! - jednakże Adam szybko rozwiał tę myśl.

- Mój kumpel takie ma i laski na to lecą - uśmiechnął się zalotnie do stojących po drugiej stronie korytarza dziewczyn i poszedł dalej nie patrząc na Jackie. Może tym lepiej skoro, ich pierwsza rozmowa, o ile można to tak nazwać była o owłosionych męskich plecach, a Jackie była umazana sokiem i kawałkami jabłka. 

Kobieta w Czerwieni - Co mówią zmysły

Obecny mój post ma zadanie tylko poinformować Was króciutko o tym, co się dowiedziałam. Mianowicie dzięki TLC i ich programom o istocie ludzkiej dowiedziałam się, że mężczyźni uznają kobiety w czerwieni za najbardziej seksowne natomiast kobietom panowie najbardziej odpowiadają w kolorze niebieskim.


W sumie się nie dziwię z tym niebieskim. Też jestem zdania, że mój wybranek serca najlepiej wygląda w ciemnym błękicie. Natomiast czy ja mu się najbardziej w czerwieni podobam... tego bym raczej nie powiedziała. Z drugiej jednak strony podobno to jest wybór podświadomy także może mi mówić, że ładnie mi w kanarkowym, ale w głębi czerwony zrobiłby na nim większe wrażenie.

eBook czy Książka?

Od pewnego czasu mam takie przeświadczenie, że telewizja i internet bardzo wyparły tradycyjną papierową książkę. Niektóre z Was z pewnością zawtórują, że przecież teraz mamy tyle czytników do eBooków, że takie coś jak książka nie musi istnieć. Po co z nich korzystać skoro zajmują tyle miejsca w torebce, są ciężkie, często droższe, no i jak się zgubi zakładka to już lipa.

Ja za czasów dzieciaka miałam dostęp tylko do takiej literatury - cyfrowe książki przekraczały nawet pojmowanie tamtejszego człowieka. W bardzo wczesnej podstawówce to nawet nie było mowy o tym, żeby mieć komputer w domu :) tak.. to były czasy wychodzenia na dwór a nie fejsbukowania. Obecnie mam porównanie zatem jak to jest mieć w ręku czytnik ebooków czy iPada z .pdf'em oraz jak to jest trzymać w rękach to samo - tylko w wersji papierowej.


Muszę Wam powiedzieć, że trzymanie w rękach starej książki, z żółtymi kartkami i czytanie o starych czasach, magicznych opowieściach czy burzliwych romansach to jest sens czytania. Jak mogłabym czytać coś z działu opowiadań magicznych lub historię starożytności z elektronicznej zabawki? Im starsza i bardziej zmęczona książka tym lepiej! Natomiast gdy wolę przejrzeć najnowsze publikacje ze świata fizyki kwantowej i ulubionego mojego pisarza Dr Michio Kaku to jak mogłabym o tym czytać z rozpadającej się sterty papieru?

Jednym słowem im starsza opowieść tym starsza książka powinna znajdować się z naszej dłoni, a nowinki techniczne czytajmy sobie za pomocą eBooków :)

Grzybobranie - czyli sposób na ładną niedzielę



Wczoraj był tak piękny i słoneczny dzień, że musiałam wyrwać się z czterech ścian mojego wynajmowanego mieszkanka i udać się gdzieś na łono natury. Udało mi się tym razem wyrwać męża na grzybobranie. Ostatnim razem jak byliśmy zebraliśmy razem 6 grzybów jadalnych+ 1 jeden niezidentyfikowany także poszedł pod odstrzał. Oczywiście za każdym razem jedziemy do mojego taty na "obczajkę" czy zebrane przez nas skarby są tym, czym nam się wydaje że są. Niestety takie nooby jak my mogą się łatwo pomylić. Mąż zbiera tylko to co zna czyli: podgrzybki, zające, prawdziwki. Ja bym nie pogardziła kurkami, maślakami. Dodatkowo zbieram też coś co nie ma blaszki pod spodem i wygląda jadalnie (choć te mi tata na ogół odrzuca).

Tym razem (wczoraj), po grzybobraniu znaleźliśmy to:


Nie wygląda jakby było ich dużo, ale zajęły pokrojone i obrane górzysty garnek 5 litrowy. Większość z nich to znajdki mojego męża (jakieś 80%).

Natomiast ja, ze względu na brak szczęścia lub kiepski wzrok skupiłam się na udokumentowaniu tego, czego nie wzięłam a co było na tyle ładne, że zasłużyło na uwiecznienie.

Na sam początek przepiękna huba drzewna


z bliska


Przyznajcie, że to prawdziwa piękność. Ładna, jasna huba obok ściętego drzewa.

Poniżej nieznane nam grzybki (nie zbieraliśmy). Bardzo ciekawe, o soczystych kolorach i bardzo delikatnej skórce, wyglądały jak płatki od uszu.




Następnie huba innego typu - ciemniejsza, bardziej bagienna i mokra - już nie taka ładna, ale to przecież kwintesencja lasu.


Poniżej troszkę rozmazana, ale jednak widoczna żabka. Ładna, taka malutka, nie obślizgła, brązowa żabka.


W lesie w pewnym momencie znaleźliśmy malutką łączkę a na niej było wiele roślin, których nie mogłam rozpoznać i takich, których nie kojarzę z pobliskiej łąki. Zlazłam tak elastyczne i zielone rośliny, które wyglądały jak plastikowe.

  
Znalazłam również grzybka, którego umie narysować każde dziecko, ale coraz rzadziej można to znaleźć w lesie. Oczywiście nie zbierałam, ani nie dotykałam.



Na sam koniec baaardzo mocno mi się wydaje, że znalazłam grzybki halucynki, nie zebrałam więc nie wiem czy to są te, ale sam fakt, że to mogły być te ubarwił mi dzień.



Bardzo jestem ciekawa, czy Wy też chodzicie na grzyby, a o ile tak, to jakie grzyby zbieracie.




Wyjście nocne i co dalej?

W dzisiejszym poście będzie troszeczkę o makijażu, ale inaczej niż zwykle. Jeśli widziałyście mój ostatni film o makijażu widoczny poniżej, to wiecie ile czasu zajmuje mi przygotowanie się mniej więcej do wyjścia wieczorem.



Co jednak gdy dodam do tych 17 minut jeszcze nakładanie peeling (który często jest mi niezbędny), kremowanie i nakładanie podkładu? Zapewne z 25 minut może mi nie wystarczyć. Jeśli jeszcze do tego dojdzie fakt, że warto byłoby odświeżyć włosy, bo byłam akurat gdzieś, gdzie mogły te włosy oklapnąć (zamknięte restauracje pełne oparów, sauna) to kolejne pół godziny (już przy krótkich włosach) na umycie i wysuszenie. To nam daje godzinkę. 

Wiadomo, że o ile wyjście wieczorne różni się od wyjścia od tak do pracy czy do szkoły, to trzeba inaczej się ubrać. Wybieranie tej naszej akceptowalnej kreacji niestety czasem przeradza się z "wybiorę coś na szybko, 5 minut i wychodzę" na "już 3 raz, próbuję coś dobrać do tych rurek, może wtedy coś innego...". Każda z nas wie jak czasem trudno jest pogodzić się ze swoim estrogenem i poczuć się w końcu dobrze w tym co się z tej szafy wybrało. Nasz cykl miesięczny sprawia, że raz wybieramy ciuszki szybciej i jesteśmy w stanie łatwiej zaakceptować to, jak w nich wyglądamy a czasami zdarza się powiedzieć "no ja nie mam co na siebie włożyć!". 

Hormony nie pomagają nam w szybkim ogarnięciu się dlatego do naszej godziny (make up, włosy) dochodzi czasem i kolejna godzina na dobór odzieży. Dziewczyny, to są dwie godziny z Waszego życia. A często po wybraniu tego wszystkiego i tak dochodzimy do wniosku, że wszystko nie tak i musimy się przebrać, a przez ten czas makijaż się już rozmazał, albo ten cień już nie pasuje do tego nowego stroju. 

Co można zrobić, aby uniknąć całego tego zamieszania i straty czasu? To, co ja robię to planowanie wszystkiego dzień wcześniej. Wybieram ubrania po dobrym humorze, po najedzeniu i napiciu się i przy dobrej muzyce. Wtedy na ogół mam dobry humor i czuję się dobrze we wszystkim co w miarę do siebie pasuje i właśnie oto chodzi moje Panie. O ile nie wybieracie się na "rewię mody" i strój gra raczej rolę drugoplanową to nie traćcie tyle czasu, na coś co jest tak mało istotne.

Żeby nie było - nie namawiam do tego, aby iść w byle czym i nie zakryć nawet pryszcza korektorem, ale miejmy umiar i wybierajmy strój szybciej o